coryllus coryllus
2735
BLOG

Hipolit Korwin Milewski o Dmowskim i posłach do Dumy

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 16

Jadę do Wrocławia, targi zaczynają się dziś o 12.00 i trwają do niedzieli, do 16.00. Wszystkich serdecznie zapraszam. Pilotował mnie będzie Dr.Wall i on też pomoże mi w rozładunku. Gdyby jednak, któryś z kolegów był w pobliżu Hali Ludowej w okolicach południa, będę wdzięczny za wsparcie. A teraz już tekst Hipolita.

 

Na wspomnianym zebraniu Kół z obu Izb, nie wiem dlaczego, p. Roman Dmowski nie przewodniczył. Referował ks. Gralewski. Tego referatu szczegółów już w pamięci nie mam, zresztą po rozmowie z Połowcowem interesowała mnie daleko mniej treść niż metoda. Głosu ani ja, ani żaden z kolegów kresowych nie zabieraliśmy jako właściwie w sprawie nie zainteresowani. Z Koła kongresowego w Izbie Wyższej przemawiali tylko Eustachy Dobiecki i Józef Ostrowski, obaj krótko i bardzo wstrzemięźliwie. Lecz podczas zawieszenia posiedzenia zbliżyli się do mnie, stojącego we framudze drzwi prowadzących do sąsiedniego pokoju, dwaj wpływowi członkowie dumskiego Koła i zapytali o moje zdanie. Odpowiedziałem im prawie dosłownie: „Mnie daleko mniej interesuje treść waszego projektu niż metoda, którą będziecie go przedstawiali i popierali. Kiedy będziecie się trzymali metody układów i wzajemnej zgody, to proście sobie choć o oddzielne wojska i mundury napoleońskie jak przed 1830 rokiem, bo wiadomo, że układ jest to targ, gdzie każda strona ma w zapasie coś do ustąpienia. Lecz kiedy, jak powiadają; zamierzacie panowie stawić kwestię na ostrzu noża, w formie ultimatum, albo nadanie formalnejautonomii, albo odmowa przejścia do rozpatrzenia budżetu, to gracie grę nadzwyczaj niebezpieczną. Nie mogę wszystkiego powiedzieć, bo jestem związany obietnicą dyskrecji, lecz wiem, że obecnie rząd formalnej autonomii wam przyznać nie to, żenie chce, lecznie może. Przejście zaś przez Izby budżetu jest mu niezbędne i odrzucenia go nie zaryzykuje. Zatem będzie to nieprzejednany konflikt. A w tym konflikcie spotkają się z jednej strony ogromne państwo z wojskiem, może nie ciekawym, lecz milionowym, a z drugiej strony tylko języki, może dzielne, lecz w liczbie trzydziestu czterech. Ja bym za nic na świecie na taki konflikt nie poszedł, targowałbym się, przyjąłbym to, co można wyrwać, i czekałbym nowej pomyślnej okoliczności.”

Na to jeden z moich słuchaczy, którego miałem i mam (bo jeszcze żyje) za bardzo roztropnego, odpowiedział mi: „Ale cóż możemy zrobić, kiedy Warszawa na nas wywiera nacisk, o którym pan pojęcia mieć nie może?” – „Przepraszam, ja o nacisku mogę mieć pojęcie, lecz nie pojmuję, żeby w tak żywotnej dla narodu kwestii można było jemu ulegać. Jestem sam wybranym przedstawicielem mojego wileńskiego społeczeństwa, ale nie uważam siebie za komisjonera, lecz jako zaufanego pełnomocnika. Gdyby mi postawiono wymagania, których sumiennie wypełnić nie mogę bez jawnej szkody dla sprawy to bym postąpił po swojemu, a potem powiedziałbym moim wyborcom: tak postąpiłem, bo tak mi nakazywało sumienie, a kiedy nie jesteście z mego postępowania zadowoleni, to obierzcie sobie mędrszego.” Na to mój pan poseł jakby z westchnieniem: „Łatwo panu tak mówić, panie Milewski, który możesz jak chcesz wyrzec się i mandatu, i polityki bez żadnej szkody dla pańskiej sytuacji światowej lub majątkowej, a my jesteśmy we wszystkim od naszej partii i naszych wyborców zależni.”

I to jest przekleństwo, które ciąży we wszystkich krajach, nawet daleko więcej od naszego rozwiniętych, nad tak zwanymi zawodowymi politykami; dla nich zajęcie się sprawami publicznymi stanowi nie ukoronowanie ich kariery, lecz samą karierę. Muszą w końcu nie dziś to jutro stać się nie kierownikami, lecz pokornymi sługami tego niepoczytalnego stada, jakim się staje w chwilach podniecenia wszelkie liczne zbiorowisko nawet wykształconych ludzi.

W takich warunkach rozwiązanie drugiej Dumy okazało się koniecznością nie mniej nieuniknioną niż rozwiązanie pierwszej; lecz Stołypin był zanadto mądry, żeby się doczekać formalnego odrzucenia dyskusji budżetowej i wobec stu kilkudziesięciu milionów mużyków przyznać się, że car rozwiązuje Dumę dlatego, że ona chce, żeby lud nie płacił podatków i akcyzy za wódkę. Daleko korzystniejsze było hasło: my rozwiązujemy Dumę dlatego, że część jej członków projektuje cara zamordować, a Duma ich nie wydaje.

Szczęśliwa gwiazda Piotra Arkadjewicza ten pretekst mu nastręczyła. Oczywiście uprzedzona przez jakiegoś zdrajcę policja przyłapała na gorącym uczynku całą paczkę spiskowców w trakcie, kiedy w konspiracyjnej kwaterze na Newskim Prospekcie z bibułą i wszystkimi potrzebnymi dowodami naradzali się nad rozpropagandowaniem i zbuntowaniem kilku w stolicy konsystujących pułków. W spisek było zamieszanych dwudziestu dwóch członków Dumy, między innymi wyżej wspomniany Cereteli1. Stołypin chwycił się tego, wymagał natychmiastowego wydania tych dwudziestu dwóch spiskowców i Duma by nie odmówiła, lecz bardzo słusznie jej komisja domagała się umotywowania podejrzeń na każdego oskarżonego poszczególnie. Stołypin to przyjął jako odmowę i pod tym pretekstem znienacka Dumę rozwiązał. Na posiedzeniu w sobotę 5/18 czerwca odczytano nam ukaz cesarski, odraczający zajęcie Izby Wyższej do l listopada 1907 r. A nazajutrz wyszedł słynny ukaz 6/19 czerwca, na mocy artykułu 87 praw zasadniczych wydany, zatem pozbawiony wszelkiego cienia legalności, który wnosił do ordynacji wyborczej Izby Niższej bardzo ważne zmiany, a mianowicie:

Co do Królestwa Kongresowego i Kresów jednym pociągnięciem pióra zredukowano ich przedstawicielstwo w Kongresówce z 34 posłów na dwunastu pod pretekstem do pewnego stopnia usprawiedliwionym przez postępowanie ostatniego Koła Polskiego, że „nie można dopuścić, aby grupa obcoplemieńców stała się arbitrem losów narodu rosyjskiego”, a Kresy obdarzono pierwszą, nieśmiałą próbą kurii narodowościowych; nasze trzy gubernie litewskie otrzymały każda po jednym przedstawicielu od ludności rosyjskiej, którym co do Wilna został wspomniany, potem dość znany skrajny prawicowiec, p. Zamysłowski. Co zaś do reszty Cesarstwa nie zadano sobie fatygi w czymkolwiek zmienić zasady przedstawicielstwa. Wprost wzięto dla każdej guberni zestawione tablice z liczbą, wyborców od każdej kurii ziemiańskiej, chłopskiej i mieszczańsko-miastowej i przewrócono cyfry; np. gubernia woroneska, w której już 74% ziemi uprawnej należało do włościan, wskutek czego mieli na zjeździe wyborczym gubernialnym przewagę głosów i do dwóch pierwszych Dum wysłali wyłącznie czternastu chłopów, teraz otrzymała większość kuria ziemiańska, i naturalnie do trzeciej Dumy wysłała tylko jednego chłopa. Innowacją w tej nowej ordynacji było tylko to, że każdy z tych trzech stanów musiał mieć z każdej guberni najmniej jednego przedstawiciela, ale ponieważ był wybrany przez ogół wyborców gubernialnych, można było z góry rachować, że ziemiańska większość żadnego prawdziwego przewrotowca nie dopuści. Dość było dla przezornego badacza przeczytać ten ukaz 6 czerwca 1907 r., żeby z góry wiedzieć, że przyszła trzecia Duma będzie na ogół prawicową, dla Polaków niechętnie usposobioną, a Koła Polskie nie będą w stanie odegrać w niej żadnej roli. Ten ukaz Stołypin, a raczej jegoszara eminencja, wiceminister spraw wewnętrznych Kriżanowski (syn Polaka), na początku pierwszej sesji dokompletował bardzo chytrym pomysłem. W obu pierwszych Dumach ogromną rolę w usposobieniu posłów chłopstwa lub popów odgrywała kwestia diety poselskiej; była oznaczona na dziesięć rubli dziennie podczas sesji rzeczywistej. Lecz zwykle chłopi wyborcy, pewni swojej przewagi, wymagali od swoich kandydatów ustępstwa na rzecz gminy większości tej diety, co zawsze było święcie obserwowane. Pamiętam, jak raz, gdy jadłem śniadanie w moim klubie, nasz gospodarz Mikłaszewski, znakomity gastronom, zaprosił mnie na ciekawą rozmowę w kredensie klubu. Bardzo biednie odziany mużyk prosił, aby dano mu jakiekolwiek zajęcie, lecz tylko takie, które mógłby spełniać nocą, np. stróża, lub drwala; zapytany dlaczego, powiedział naiwnie, że jest posłem do Dumy Państwowej, lecz jego wyborcy wymogli na nim, żeby ze swoich dziesięciu rubli dziennie odsyłał im dziewięć rubli, na co on się zgodził, ponieważ w jego nadwołżańskiej mieścinie można dobrze wyżyć za dwadzieścia pięć kopiejek dziennie. W stolicy zaś z jednym rublem końca z końcem związać nie mógł. Otóż zacząwszy od trzeciej Dumy posłowie otrzymywali trzysta pięćdziesiąt rubli miesięcznie, tj. cztery tysiące dwieście rubli rocznie, niezależnie od długości sesji; z nich nic do gminy już nie odsyłali, bo byli faktycznie wybrani nie przez braci mużyków, lecz przez większość ziemiańską. A że te sesje przeciętnie nie trwały więcej niż dwieście dni, chłop albo pop, który za trzy ruble dziennie mógł doskonale w stolicy, po ośmiu w dwóch pokojach, ze wspólną wiejską gospodynią, przemieszkać, najeść się do syta i nawet podpić, mógł co roku przywieźć do domu trzy tysiące sześćset rubli, tj. przeciętną wartość dobrych dziesięciu hektarów ziemi, lub dla popa posag jednej córki; toteż od tego czasu i aż do rewolucji rząd miał w Dumie sto pewnych chłopskich lub popowskich głosów, którym dość było szepnąć na ucho słowo„rozpusk” (rozwiązanie), żeby głosowali jak jeden człowiek za wnioskiem rządowym, nawet niekorzystnym dla włościaństwa, jak o tym opowiem.

W ostatnich dniach sesji straciliśmy na anginę sercową naszego zacnego prezesa Frischa. Wszyscy się spodziewali, że jego miejsce zajmie podług starej tradycji wiceprezes Gołubiew. Lecz on mi od razu powiedział: „Już ja żadnej przyszłości mieć nie mogę dzięki pańskim rodakom z Dumy”, przymawiając się do wyżej wspomnianej sceny przy otwarciu Izby. Oczywiście w„sferach” życzono sobie mieć w Radzie prezesa-żandarma i nie można było pod tym względem uczynić stosowniejszego wyboru jak p. Akimowa, jednego z najmłodszych co do nominacji członków Izby, szwagra Piotra Nikołajewicza Durnowo, krótkotrwałego ministra sprawiedliwości pod koniec gabinetu Wittego, a w swoim czasie znanego jako prokuratora sądu okręgowego w Kijowie ze swojej twardej pięści.

Także w tym czasie zaczęto mówić o projekcie, później w czyn wprowadzonym, wydzielenia Chełmszczyzny z Królestwa Kongresowego i przydzielenia jej do naszych Kresów. O decydującym momencie w powstaniu tego projektu, który po zmianie ordynacji wyborczej wiązał się z tą antypolską polityką rosyjską, wywołaną przez stanowisko zajęte przez Koło Polskie w drugiej Dumie i pomimo późniejszych umizgów trwającą bez najmniejszej przerwy aż do wojny wszechświatowej, opowiadał mi p. Dillon, dziś w całym świecie znany publicysta angielski, naówczas korespondent w Petersburgu angielskiegoDaily Telegraph.Czekał na audiencję w poczekalni Stołypina, gdy ten powrócił z posiedzenia Dumy w stanie wielkiego podniecenia i od razu Dillonowi opowiedział, że p. Roman Dmowski z mównicy potrzebował oświadczyć Izbie rosyjskiej, że szczere porozumienie między narodem rosyjskim a polskim jest tym bardzo utrudnione, że my Polacy jesteśmy Europejczykami, a Rosjanie są właściwieAzjatami. I Stołypin kilkakrotnie powtórzył: „Kiedy tak, to ja p. Dmowskiemu prędko pokażę, odkąd się ta Azja zaczyna!” Zresztą Stołypin prawdziwego wynalazku nie uczynił, bo ta myśl powstała jeszcze o dziesięć lat wcześniej w kancelarii feldmarszałka Hurko.


 

1) Ten sympatyczny marzyciel wówczas postąpił po rycersku. Podczas gdy inni z dwudziestu dwóch oskarżonych posłów wykręcali się na dumskiej mównicy, starając się dowieść, że ich związek nie miał na celu wywołania buntu wojskowego, on z mównicy oświadczył, że właśnie ten cel miał na widoku, że Duma jest dla niego tylko środkiem dla propagowania i dla urzeczywistnienia jego rewolucyjnego programu i że dalej temu celowi będzie służył. Poszedł do katorgi, dopiero po rewolucji marcowej w r. 1917 powrócił z Syberii, w pierwszych czasach jego nazwisko się spotykało, potem zanikło. Zanadto ideowa osobistość śród tej zgrai łotrzyków. Nie wiem, czy jeszcze żyje.

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka