coryllus coryllus
4344
BLOG

Martwa jest wiara bez uczynków

coryllus coryllus Polityka Obserwuj notkę 38

Tekst dzisiejszy będzie korespondował z wczorajszym. Odbywać się to będzie jednak w dość szczególny sposób i obawiam się, że nie dla każdego zrozumiały. No, ale trudno. W ostatnich Wysokich Obcasach, które czyta moja teściowa, a które są dodatkiem do gazowni, ukazał się, na ostatnich stronach jak zwykle, wywiad z pisarzem katalońskim. Pisarz nazywa się Jaume Cabre, jest autorem kilkunastu ciężkich jak cegły książek oraz katalońskim indypendystą, szalenie ponoć popularnym w Polsce. Ja o tym słyszę po raz pierwszy, w księgarniach nie widziałem żadnej jego książki, a do Empiku, gdzie go zwożą nie chodzę. Promuje go gazownia, co jest dość oczywiste albowiem pan ów jest intelektualistą lewicującym, który całe zło w Hiszpanii kojarzy wyłącznie z generałem Franco. Komuniści zaś w jego ocenie to byli dobrzy ludzie, którzy chcieli jedynie by Hiszpania była wolna. Kwestia rządzonej przez komunistów Katalonii w ogóle się w tym wywiadzie nie pojawia, a pani, która wywiad prowadzi zdaje się być bardziej zainteresowana technikami pisarskimi pana Cabre niż przeszłością polityczną kraju, który chce on wyzwalać od hiszpańskiej dominacji.

Cóż oznacza obecność tego pana i lans jego książek w polskich gazetach? Otóż oznacza to obecność potężnych dotacji na separatyzm kataloński, a także na promocję tegoż w krajach odległych od Katalonii, takich jak Polska. Promocję robioną „na inteligentnie” i „pod wrażliwość”. Pan Cabre opowiada bowiem o tym, że kiedy skończy książkę po prostu mdleje z wysiłku i przez kilka tygodni lub miesięcy nic nie pisze. A ponoć żyje tylko z pisania. Nie wierzę, by książki pisane po katalońsku miały większe nakłady niż na przykład moje książki i nie wierzę by Katalończycy wyrywali je sobie z rąk. Ślązacy nie czytają książek Twardocha, to jest literatura dla ludzi dzielących dotację na separatyzmy i tak są one pomyślane. Z Katalończykami jest – jak sądzę – podobnie. Być może nie wiedzą oni nawet, że żyje wśród nich pisarz tak wybitny i znany w Polsce jak Jaume Cabre.

Skoro są dotacje to znaczy, że komuś zależy na pokawałkowaniu Hiszpanii. Póki żyje król i królowa, nie da się tego zrobić, ale kiedy Juan Carlos umrze zacznie się nagonka na jego syna i próby skompromitowania go, a może nawet zabicia. Tak sądzę i nic nie, może póki co, mojego osądu zmienić. Na razie mamy w Hiszpanii etap podgotowki. On trwa już długo, bo musicie sobie zdawać sprawę, że kwestia podziału królestw kontynentalnych, przez królestwa peryferyjne, nie umarła nigdy. Ona jest ciągle żywa i może się okazać, że kawałkowanie to odbędzie się jeszcze za naszego życia.

W dużym uproszczeniu, na sposób nowoczesny, prace przy demontażu państw rozpoczęły się na początku XX wieku. Powstał wtedy Instytut Studiów Katalońskich, który został następnie zamknięty przez Franco bo on nie dopuszczał do tego, by ktoś w ogóle śmiał pomyśleć o jakichś separatyzmach. No, ale po jego śmierci Instytut reaktywowano i teraz działa on w najlepsze. Nie to jest jednak najważniejsze dla naszej historii. Oto tuż za Pirenejami, na południu Francji, także rozkwitały różne kulturalne inicjatywy. Powstał tam na przykład po II wojnie Instytut Studiów Okcytańskich, będący odpowiednikiem katalońskiego instytutu i zajmujący się badaniem czegoś co nie istnieje od lat 800, po czym zostały trzy źródłowe teksty i masa legend produkowanych w stuleciach XVI, XVII, XIX i XX. Domyślacie się już czym się ów instytut zajmował? Tak właśnie, kulturą i dorobkiem duchowym katarów, miłością dworską opiewaną przez trubadurów i takimi tam historiami. No i wydawaniem książek rzecz jasna, książek dotowanych z budżetu, ale nie wiemy czyjego. Instytut Studiów Okcytańskich - Institut d'Estudis Occitans– łza się w oku kręci. Ponieważ ja się szykuje do napisania książki pod tytułem „Kredyt i wojna”, która poświęcona będzie między innymi krucjacie okcytańskiej zainteresowałem się tymi kwestiami i zerknąłem na skład założycielski tego całego Instytutu Studiów Okcytańskich. Nie ma tam nazwisk znanych w Polsce, no prawie nie ma, bo jest jedno, które każdy pilny uczeń humanistycznych klas licealnych i każdy student historii sztuki zna na pewno. Otóż jednym z założycieliInstitut d'Estudis Occitansjest Tristan Tzara. Naprawdę! Ten dadaista, destruktor, rumuński emigrant! To chyba niemożliwe?! Ależ oczywiście, że możliwe. To prawda. Tristan Tzara, który po pierwszej wojnie wsławił się jako założyciel ruchu dada, który swoją działalność rozpoczął w Zurichu, a potem przeniósł się do Francji jest jednym z założycieli omawianej tu placówki naukowej. No, ale jak to – spyta ktoś – zawodowy destruktor, dewastator wręcz kultury, podpalacz muzeów, miłośnik prowokacji został etatowym rekonstruktorem zniszczonej przez Kościół kultury? No właśnie tak. A skąd wiadomo, że to Kościół zniszczył tę kulturę? No jak to? Istnieją przecież protokoły przesłuchań z XIII i XIV wieku, dokładniejsze i pełniejsze niż te z Norymbergi. Wszystko jest napisane. No i są te źródła i opracowania i książki, które produkuje ów instytut założony w 1945 roku przez Tristana i jego kolegów.

Kiedy Tristan osiadł w Paryżu, zaczął razem z Bretonem wydawać pismo. Było to w początkach jego kariery. Normalnie dwóch facetów, siadło w kawiarni i założyli awangardową gazetę. Pisali teksty, składali je, drukarnia drukowała, a potem był kolportaż. A kto za to płacił? Tego właśnie nie wiemy, a na historii sztuki nikt się takimi duperelami nie zajmuje. Ważna jest kwestia korespondencji sztuk i inne problemy malarskie. Kto płacił dadaistom, surrealistom i innym istom? Bo, że ludzie ci byli na etatach to pewne. Każdy destruktor, rewolucjonista i prowokator musi mieć etat, żeby dobrze wypełniać swoje zadania. Nie może być inaczej. Jeśli w całym swoim obłędzie płaciła tym ludziom republika, niech ją trafi szlag, nie będziemy po niej płakać, niech jej zagrają na pogrzebie te pieśni trubadurów, mówiące o dwornej miłości. No, ale może to nie republika, może jakieś organizacje pozarządowe? Ja nie wiem. Jakby nie było, kiedy Tristan skończył swoją robotę na odcinku destrukcji przesunięto go na odcinek rekonstrukcji, gdzie zajmować się miał średniowieczną Okcytanią i katarami. Nie wiemy jak mu szło, ale przypuszczać możemy, że posadę tę dostał w uznaniu zasług. Tuluza to jest w końcu piękne, stare miasto, dziewczyny opalone, słońce świeci przez większość roku, dookoła winnice. Czegóż więcej może sobie życzyć starzejący się rumuński emigrant, który znalazł drugi dom w słodkiej Francji?

No to zajrzyjmy na chwilę do tej Rumunii, do samego zarania problemu czyli do dnia narodzin Tristana. Otóż przyszedł on na świat 4 kwietnia 1896 roku i wcale nie nazywał się Tristan. O chrzcie świętym także nie było mowy, bo dziecię to nosiło popularne w pewnych okolicach nazwisko Rosenstock i imię Samuel. W początkach kariery nasz bohater przerobił je na ksywkę Samyro, ale potem, zamienił się w Tristana Tzarę. Aha, ważna rzecz, tata Rosenstock był wpływowym biznesmenem branży naftowej, miał szyby w zagłębiu Ploeszti. Tristan odebrał wychowanie prywatne, zorientowane na kulturę francuską. Itp., itd...

Resztę sobie sami doczytacie.

Instytut Studiów Katalońskich, Instytut Studiów Okcytańskich, budżety, książki, sława, pisarze lansowani za granicą, wolność słowa i przekonań. A wiecie jakie jest hasło przewodnie tego okcytańskiego instytutu? Nigdy byście nie zgadli. Umieściłem je w tytule – martwa jest wiara bez uczynków. Trochę Was oszukałem, prawda? Kliknęliście w ten tekst w nadziei, że zostaniecie podbudowani jakimiś świeżymi spostrzeżeniami. Przykro mi.

Mam jednak coś na swoje usprawiedliwienie. Mieliśmy wczoraj poważną katastrofę. Zawaliła się półka w magazynie. Duża, stalowa półka wypełniona setkami kilogramów książek. Zawaliła się wprost na moją żonę i panią, która u nas pracuje. Dziewczyny przeżyły tylko dzięki temu, że na środku magazynu stała cała, nierozładowana paleta książki Toyaha, która zatrzymała ten ciężar. Gdyby nie to, nie miałyby żadnej szansy. Magazyn jest w stanie strasznym. Wróciłem wczoraj z Warszawy już po ciemku, nie mogłem tam zrobić porządku, zresztą sam nie dałbym rady. Dziś przyjdzie kolega i razem spróbujemy to uprzątnąć. Książki są po części zdewastowane. Za chwilę pójdę liczyć straty. Na pocieszenie mogę powiedzieć tyle, że wszystkie egzemplarze z uszkodzeniami będą dostępne w promocji. Trzeba będzie na to jednak chwilę poczekać. Trochę mi słabo, że rok się zaczął w ten sposób, no ale cóż robić....

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl. Promocja Baśni już się skończyła, ale okazało się, że mamy jeszcze całe pudło audiobooków, ściągnęliśmy je z rynku. Będziemy je sprzedawać w promocyjnej cenie 15 złotych. Ponieważ musimy wyczyścić magazyn zanim wprowadzimy tam nowe produkty zdecydowałem się obniżyć cenę książek „Dzieci peerelu”, „Nigdy nie oszczędzaj na jasnowidzu” i „Dom z mchu i paproci” do 10 złotych za egzemplarz, plus oczywiście koszta wysyłki. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka