coryllus coryllus
7310
BLOG

Wiosna bosonów

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 89

Stoję dziś przed pewnym, niełatwym do rozwiązania dylematem, muszę wybrać pomiędzy sukcesem finansowym, a oczyszczeniem atmosfery na blogu. W zasadzie już się zdecydowałem, więc powyższe zdanie można uznać za kokieterię. Rezygnuję z sukcesu, na rzecz uporządkowania bloga, który jest ważniejszy niż wszystkie inne kwestie. Otóż wczoraj doszło na naszym blogu do haniebnych przepychanek i kłótni. Doszło tam również do nie mającej nic wspólnego z tematem rozmowy o broni, ale to jest rzecz mniejsza. Oświadczam na wstępie: jeśli koledzy zamierzają pluć jeden na drugiego i szarpać się nawzajem za orzydle, muszą to czynić na swoich blogach. Nie u mnie, nie pod tekstami dotyczącymi innych niż plucie i szarpanie kwestii. Jeśli zaś idzie o gawędę o broni, no cóż rozumiem, że czasem się powtarzam i wiele osób się nudzi. Musicie jednak mili koledzy brać pod uwagę także moje ograniczenia. Wróciłem właśnie chory z Bytomia, dziś jadę do Świdnicy, Dzierżoniowa i Bielawy, do każdego wystąpienia muszę się przygotować. Za tydzień mam kolejne trzy wystąpienia we Wrocławiu i Brzegu, co też wymaga ode mnie przygotowań, czasu jest mało, mam obowiązki domowe i nie mogę ich porzucić. Moglibyście więc po prostu sobie odpuścić i wykazać nieco więcej empatii. Pamiętam czasy, nieodległe przecież, kiedy na tym blogu odnotowywaliśmy ledwie 700 odsłon na dobę. I jakoś żyliśmy, książki się sprzedawały, wszystko hulało i nikt nie płakał. Tak więc nie w ilości wejść na blog jest siła. No, ale to gawęda na inną okazję.

Teraz do rzeczy. Nie wiem czy pamiętacie taki film „Jesień Czejenów”. To jest opowieść o wędrówce grupy Indian prowadzonej przez dwóch braci – Tępego Noża i Małego Wilka. Indianie są ścigani przez wojsko usiłujące ich zapędzić do rezerwatu, a ich celem jest Kanada. Film jest pod wieloma względami wstrząsający, ale mnie zapadła w pamięć jedna scena. Oto jeden z wodzów ma żonę Meksykankę. Z tego związku urodził mu się syn, agresywny i niecierpliwy dureń próbujący bez przerwy zwracać na siebie uwagę. Nie byłoby z nim kłopotu w warunkach jakiejś stabilizacji, ale jest inaczej, bo plemieniu grozi zagłada i zamknięcie w rezerwacie. Robi się więc groźnie, a do tego bałwana nic nie dociera, po prostu nic. Kiedy obaj wodzowie organizują zasadzkę w kanionie na oddział zwiadowców, zasadzkę, która ma im zapewnić niezbędny po długim marszu oddech. Ten kretyn zabija pierwszego żołnierza który wjeżdża pomiędzy skały. I jeszcze drze mordę na całą okolicę tak, by inni go słyszeli. To jest coś absolutnie wstrząsającego. Zamiast odpoczynku wodzowie muszą organizować szybką ucieczkę, zasadzka się nie udaje, ale temu co ją zepsuł nie przeszkadza to wcale. On jest zadowolony, bo zastrzelił jednego kawalerzystę i pokazał jaki z niego bohater.

Jaki to ma związek z bosonem, którego wczoraj definitywnie wyrzuciłem z bloga? Bardzo ścisły i ja właśnie go Wam wyjaśnię. Właśnie – wyjaśnię – coś wisi w powietrzu, bo zaczynam samoczynnie rymować....

Boson jak wiecie obiecał mi dawno temu napisanie książki o fizyce i Panu Bogu. Jej fragmenty opublikowane zostały nawet w Szkole Nawigatorów. Wyznaczyliśmy termin i wszystko wydawało się dograne, a sam boson wydawał się poważnym człowiekiem. Być może tak jest w rzeczywistości, ale my się o tym nie przekonamy nigdy, ponieważ nas tutaj, ze szczególnym wskazaniem na mnie, boson poważnie nie traktuje. On nas traktuje jako zasób. Zaraz wyjaśnię w czym rzecz. Książka nie została napisana, choć wiele osób pyta o nią do tej pory. Ja zaś trochę się wkurzyłem, ale mi przeszło i poprosiłem bosona o napisanie tekstu na inny temat, na temat który mnie interesował, a dotyczył Francji. Okazało się jednak, że boson ma własne projekty, które mnie z kolei nie interesują, więc do współpracy nie doszło. W czasie kiedy nasz kolega zatrudniony w CERN na odpowiedzialnym jakimś stanowisku, a do tego jeszcze na uniwersytecie w Lovanium nie miał czasu pisać książki, którą u niego zamówiłem, prowadził bloga i dorobił się na tym blogu aż 168 notek. Nie wszystkie są o fizyce, na której boson się zna, znaczna część dotyczy historii. Przy pisaniu tych notek boson inspirował się treściami zawartymi w II i III tomie Baśni jak niedźwiedź. Nie zawsze, ale ślady tego są wyraźne w wielu miejscach. Okay, każdy może pisać o czym chce, ja nie mam na to wpływu, nie mogę nikomu niczego zakazać, ani nawet niczego zasugerować. Mogę jedynie zachować dyskrecję. No i tę dyskrecję zachowywałem do wczoraj.

Wróćmy jednak do Baśń jak niedźwiedź. Miałem pisać kolejny tom polski, opowiadający o czasach zygmuntowskich, ponieważ jednak boson podjął intensywną eksploatację tego obszaru na swoim blogu zrezygnowałem, co zostało ogłoszone w osobnej notce. Nie miało to sensu z punktu widzenia handlowego, promocyjnego i towarzyskiego, co mam nadzieję, dla ludzi posiadających własne życie i własne zainteresowania jest zrozumiałe. Naprawdę jest o czym pisać, można swobodnie znaleźć coś, czego nikt jeszcze nie ruszył i z wdziękiem się tym zająć. I naprawdę miałem szczerą ochotę nie myśleć o bosonie i jego aktywności na moich blogach, gdzie on próbował się dość nieskutecznie lansować, nie rozumiejąc zupełnie na czym polega istota naszego sukcesu. Na różne sugestie życzliwych mu w końcu osób, w tym moje, odpowiadał zawsze z przekąsem, a czasem z agresją. Wczoraj kiedy rozpoczęła się ta dzika awantura pomiędzy nim, toyahem, a unukalhai, pojawił się wierzący sceptyk i zwrócił wszystkim uwagę, że trolują notkę. Toyah zamilkł od razu, unu po mojej dodatkowej uwadze. Na placu pozostał tylko boson, który wpisał taki oto komentarz do wierzącego:

 

cholera jasna - do roboty nie ma komu się zabrać? a chciało Ci sie kiedy skomentować choć jedną ze 168. moich notek, albo chociaż mój artykuł za friko do SN? ... nie? 

... a bo może i tak biorę za to gdzieś pieniądze, albo walczę o tę kolejność dziobania nie wiem czego... czy Ty się dobrze czujesz - kto Ci dał placet do takiego pobłażliwego tekstu?

 

Żebyśmy mieli jasność sytuacji dołożę tu jeszcze komentarz wierzącego, który wywołał tak gwałtowną reakcję bosona

 

No niestety prawda...
No i z kim tu pracować, mitoman, megaloman, egocentryk...
A do roboty nie ma komu się zabrać, tylko patrzą jak tu ustawić swoją kolejność dziobania.

 

Zacznę od ostatniej linijki tekstu bosona. Nie wiem jaki to trzeba mieć placet, żeby pozwolić sobie na zwrócenie uwagi naszemu, byłemu już koledze bosonowi, zgaduję, że musi to być coś niezwykłego i stąd mój wniosek, że jesteśmy tu wszyscy przez bosona traktowani dość lekceważąco. Nie mamy żadnych placetów, a do tego jeszcze wierzący śmie mu zwracać uwagę. Jemu, człowiekowi tak zasłużonemu dla całej blogosfery i środowiska skupionego wokół mojego, podkreślam – mojego – bloga. Ponieważ ja znam wierzącego i wiem, że on nigdy nie używa zwrotów tak ostrych jak ten powyżej, wnoszę iż niewąsko się wkurzył. I miał rację. Idźmy jednak dalej. Ma boson pretensje do wierzącego, że nie komentował jego notek. Ja nie bardzo rozumiem, dlaczego wierzący miałby to robić, ale okay...niech będzie. Przypomnę w tym miejscu jeszcze raz, że mieliśmy tu sytuację kiedy odsłony uporczywie nie chciały się wznieść ponad pułap 700 na dobę i nikt nie płakał. Przypominam, że ja nigdy, ani razu nie reklamowałem swojego bloga na innych blogach i nie próbowałem się wmontować w jakąś istniejącą już społeczność. Jak wiecie blog ten jest pomyślany jako miejsce dyskusji i promocji książek i ja w zasadzie nie wychodzę już poza ten obszar jeśli idzie o komentarze. Nie mam czasu, a poza tym marzy mi się, że prócz mnie, jeszcze sześciu przynajmniej blogerów powtórzy ten sukces samodzielnie i będziemy mieli w blogosferze coś w rodzaju rady puchaczy z wierszyka Jana Brzechwy, czyli gremium, które będzie autorytarnie i bez oglądania się na właścicieli tej czy innej platformy oceniać teksty innych i je promować jeśli będą dobre. To jest oczywiście marzenie ściętej głowy, ale jeszcze się go nie pozbyłem. Boson zaś ma taki pomysł, żeby rozliczać komentatorów z tego czy piszą coś u niego czy nie. I to jest groza. Jest w tym komentarzu bosona jeszcze coś, mianowicie nie odmówił sobie, były nasz kolega podkreślenia, że jego teksty do SN pisane były za friko. Cóż, nie tylko jego były pisane za friko. Ja na przykład od 6 lat codziennie wrzucam tu tekst za friko, z którego to tekstu boson za friko korzysta usiłując zbudować sobie popularność i ściągnąć komentujących tu ludzi na swój blog. Wszyscy się tak już do tego przyzwyczaili, że uważają to za rzecz naturalną, a boson wręcz za swoją własność. To jest pomyłka. Ten blog nie jest niczyją własnością i niczyim polem do eksperymentów. Ma on swoje przeznaczenia, moc i pęd, a wszystkie te cechy nadaję mu ja oraz niektórzy komentatorzy. Nie należy do nich boson niestety.

Wiem, że boson ma wielu zaprzysięgłych zwolenników i nie mam zamiaru się obrażać, jeśli ktoś zechce mi wyjaśnić, iż nie mam racji. Nie będę też płakał, jeśli nastąpi tu, po opublikowaniu tego tekstu, gromadny exodus komentatorów na blog bosona, jakże ciężko przeze mnie pokrzywdzonego, bo przecież chciał dobrze. Przetrwałem tu już zmianę czterech ekip komentujących, przetrwam i tę piątą.

Na koniec rzecz najważniejsza, czyli ten moment, w którym boson zastrzelił wjeżdżającego do kanionu kawalerzystę. Otóż jakiś czas temu zostałem poinformowany, że jezuici w Anglii wydali wspomnienia pewnego księdza, który w początkach XVII wieku uciekł z Tower. Wcześniej zaś został tam zamknięty ponieważ schwytali go tak zwani łowcy księży. Ja się natychmiast zorientowałem o co chodzi i w zasadzie również natychmiast rozpocząłem poszukiwania tłumacza, a co za tym idzie wygadałem się kilku osobom. Wczoraj zaś w czasie tej kłótni zajrzałem na blog bosona. Znalazłem tam dwie notki, późniejsza składała się z zalinkowanego tekstu z wikipedii oraz zalinkowanej notki porannej bosona, a także napisu – nawet sławny coryllus boi się to komentować (cytuję z pamięci, ponieważ dziś rano tej notki już nie było. Zniknęła jak tylko zablokowałem bosona). Cóż było w tekście, który boson wrzucił z rana? Opowieść o łowcach księży rzecz jasna. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że przenikliwość naszego, byłego już kolegi, to jest sprawa bardzo dyskusyjna. Tak więc ktoś mu o tym powiedział. Ja jak wiecie informacje o wydaniu nowej książki trzymam w tajemnicy do końca, bo to mi gwarantuje natychmiastowy zwrot nakładów, szczególnie jeśli rzecz ma swoją moc. A tak jest w tym przypadku. No, ale jest już po ptokach. Ja się wygadałem, nie wiem tylko komu, a ten ktoś wychlapał to bosonowi. I znów – można pisać o czymś innym, naprawdę, nie trzeba koniecznie eksploatować tematów, które poruszam na swoim blogu, z całą pewnością zaś nie można zdradzać planów wydawniczych Kliniki Języka, o których ktoś komuś pokątnie opowiedział. Wyobraźcie sobie, że boson wychlapałby co tam się w tym CERNIE gada w kuluarach...Czy to jest w ogóle do pomyślenia? Nie możemy pozwolić sobie na takie lekceważenie, bo dla mnie tutaj, to jest walka o życie. Tak więc boson został wyrzucony, tym razem już definitywnie. Ja może bym nawet uwierzył w to, że on na tych łowców księży trafił przypadkiem i tak się podniecił, że nie wytrzymał. Nie wierzę jednak w takie koincydencje, tym mniej wierzę, że mamy za sobą z Georgiusem pewną ważną, a tajemniczą przygodę. No i boson sam się przyznał nieopatrznie, najpierw pisząc notkę z linkami i tekstem – nawet sławny coryllus....a potem ją usuwając. Nie ma o czym gadać. Precz. Nie będę tolerował takich zachowań.

 

Mam do wszystkich prośbę – nie poruszajcie ani tutaj, ani gdzie indziej kwestii łowców księży, okay. Nie szukajcie niczego po sieci i nie umieszczajcie tu linków. Przynajmniej do momentu kiedy rzecz nie znajdzie się w drukarni. Taka prośba. Ja wyjeżdżam i nie będę mógł korzystać z internetu przez trzy dni, nie będę więc moderował bloga. To ważne.

 

Aha, miał także boson jeszcze jeden głupi zwyczaj, zlecał w moim imieniu ludziom jakieś teksty do SN, o czym ja dowiadywałem się ostatni. A magazynierowi wręcz zlecił tłumaczenie pewnego angielskiego dokumentu i teraz się z tym biedny magazynier wozi. Ja mam nadzieję, że to nie on gadał z bosonem o tych łowcach, nie chcę tu rzucać podejrzeń, bo jedno już rzuciłem. Niepotrzebnie. Mam nadzieję, że będzie mi wybaczone. W każdym razie tak było – czuł się boson jak u siebie w domu i chciał dobrze. Wszyscy zaś wiemy gdzie układają bruk z dobrych chęci i niczego tu więcej dodawać nie trzeba.

 

 

Na tym kończę. Jutro o 11 mam wykład w muzeum w Dzierżoniowie, potem w Bielawie o 18.45, a w sobotę z rana w Świdnicy. Jeśli ktoś może przyjść zapraszam w imieniu organizatorów i własnym. Będę miał ze sobą książki.

 

Za tydzień Wrocław x 2 – w czwartek ostatni wykład, a w piątek spotkanie poświęcone Woyniłłowiczowi i Tokarzewskiemu. Na koniec zaś – w sobotę spotkanie w Brzegu Dolnym, gdzie będę mówił o bogactwie Kościoła.

 

Teraz ważny komunikat. Ze względów organizacyjnych i zdrowotnych odwołuję wszystkie spotkania do wiosny przyszłego roku. Dopóki nie zostaną napisane przynajmniej dwa nowe tomy Baśni, nie ma sensu nigdzie jeździć. Tak więc nie dzwońcie do mnie w tej sprawie, Brzeg Dolny to ostatni wieczór autorski, dopóki nie powstanie nowa Baśń. Nie żal mi wcale, bo mam za sobą dwie rozmowy o takich wieczorkach, które zakończyły się próbą obniżenia moich, i tak nędznych, honorariów oraz próbą zakwaterowania mnie „u ludzi”, bo taniej. Jeszcze raz więc – dopóki nie napiszę nowej Baśni, przynajmniej dwóch tomów, nie będzie spotkań autorskich.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.pl do sklepu FOTO MAG, do księgarni Tarabuk i do księgarni Przy Agorze. 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura