coryllus coryllus
3054
BLOG

Kobieta, której nie sposób ominąć

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 99

 W zasadzie powinien to być tekst rocznicowy, albowiem dziś mija siedem lat od chwili kiedy zacząłem prowadzić bloga. Siedem lat już się razem męczymy i właśnie wkraczamy w nowy całkiem etap, który mam nadzieję zaowocuje tym, że nasze książki w perspektywie roku lub dwóch znajdą się na rykach zagranicznych. Poprzedzą je – co dla wtajemniczonych oczywiste – komiksy. No, ale milczmy póki co, bo na razie jesteśmy w fazie planów, mocno niezaawansowanych. Nie traćmy jednak humoru i optymizmu, albowiem siedem lat temu, nie było tutaj nic. Zjawił się jakiś facet i wrzucił tekst o Sienkiewiczu, tekst, z którego wszyscy szydzili. Gołym okiem widać więc efekty i nie ma się co zatrzymywać. To tyle, jeśli idzie o wspominki, nie można się za bardzo rozczulać. Dziś zaś jeszcze garść refleksji targowych. Oto pewnego dnia, schodzimy do restauracji hotelowej na śniadanie, a przed nami idzie jakaś starsza, ale bardzo dobrze utrzymana pani. Idzie w taki sposób, znany zapewne wielu osobom, że nie sposób jej ominąć. Korytarz szeroki, pełno miejsca, ale próba obejścia tej pani z jednej strony kończy się porażką, ona znów jest na przedzie, a idzie dość wolno. Próbujemy z drugiej strony, to samo. W końcu ja, najbardziej zdecydowany z całej naszej czwórki, jakoś się przeciskam pod oknem, choć miejsca między nami jest na cztery przynajmniej osoby. Zerkam dyskretnie na tę panią i widzą, że to sama Hanna Bakuła, bohaterka licznych skandali i jeszcze liczniejszych operacji plastycznych. Nie byłem zaskoczony, tylko zdziwiony, że sam tego wcześniej nie odgadłem. Pani Hanna zmierzała wprost do stolika, przy którym siedział już Jerzy Bralczyk, a wkrótce doszlusował tam Eustachy Rylski.

Wszyscy ci ludzie razem i każdy z nich z osobna tworzyli coś, co można byłoby nazwać atraktorem. Używa się tego terminu w wędkarstwie. Do ciasta na ryby dodaje się jakiegoś zapachu, albo robaków, albo barwnika i ta ingrediencja określana jest właśnie mianem atraktora. Tak więc mieliśmy na śniadaniu cały stolik atraktorów. Ryby jednak za bardzo tego lata nie brały. Widziałem, że przed sceną, na której ze swadą opowiadał coś Eustachy Rylski nie było tłumu, raczej pojedyncze osoby. On zaś – ze swadą – informował te osoby o tym jak wielkie wrażenie wywarła na nim muzyka Nino Rotty z filmu „Ojciec chrzestny” i jak inspirująco dźwięki te podziałały na jego talent, dzięki czemu mógł napisać pan Eustachy kolejne, bliskie doskonałości, opowiadanie.

Patrząc na tę scenę i na tych wszystkich ludzi, którzy nie znajdą się na niej nigdy choć powinni, zastanawiałem się jaki mechanizm poza nepotyzmem tym kieruje. Nikt z młodych czytelników nie ma pojęcia kim jest Eustachy Rylski, autor cienkich książek o problematyce moralnej. On sam zdaje sobie z tego chyba sprawę, bo wyłowiłem z jego słowotoku informację następującą. Oto pan Eustachy rzekł, że ma wielu znajomych, trudno powiedzieć, że przyjaciół, ale znajomych w środowisku tygodnika „Do rzeczy”. Ma ich tam znacznie więcej niż w środowisku Newsweeka czy gazowni. I to jest rzecz znamienna, oznacza bowiem, że pisarz Eustachy zaczyna halsować i liczy na to iż złapie wiatr w żagle, a wiatr ten uderzy w płótno od strony prawicowej barbarii, która nie ma żadnego zrozumienia dla problemów Hanny Bakuły czy Jerzego Bralczyka. Jasne jest, że na te nowe podmuchy nie załapią się wszyscy, nie starczy ich dla nich, bo coś musi także popychać „naszych”, czyli to środowisko „Do rzeczy”, o którym z tak wdzięczną kokieterią mówił pan Rylski. Kto więc zostanie tam, a kto przejdzie do „naszych”? Bakuła na pewno zostanie, ale Eustachy się przeciśnie, to pewne, napisze zaraz coś o żołnierzach wyklętych i dopuszczą go do budżetów ze SKOK-u. O wiele ważniejsze jest pytanie, kto zastąpi tą całą geriatrię, której nie sposób ominąć na targowych prelekcjach? Odpowiedź jest już częściowo udzielona, a jedna z tych osób, co to mają być zastępcami wygłosiła właśnie pogadankę w Gdyni. Kiedy po raz kolejny kupowałem kawę zobaczyłem na scenie Michała Zawadkę. Widujemy się często, ale nie gadamy, witamy się i tyle. Pan Michał ma wydawnictwo, sprzedaje książki i płyty dla dzieci, a ja nigdy się przesadnie jego ofertą nie interesowałem. Nie wiedziałem nawet jaka jest skala tego przedsięwzięcia, ale teraz, po tym co usłyszałem w Gdyni, sprawdziłem i mogę powiedzieć jedno – to jest imponujące. Książki dla dzieci z poezją motywacyjną, przeznaczone dla maluchów od trzeciego roku życia, czytane przez najlepszych aktorów, wydawane pod patronatem UNICEF. Coś niesamowitego po prostu. Pan Michał, o ile pamiętam, nigdy wcześniej nie występował na targach jako prelegent, albo nie zwróciłem na niego uwagi, bo zwykle spotykaliśmy się w przestrzeni wystawowej. No, ale teraz było inaczej, on mówił, a ja słuchałem, czekając w kolejce po kawę. I nagle on powiedział coś takiego, że zamarłem. Można rzec zamarłem dwa razy. Najpierw jak zacytował swój wiersz, który kończył się słowami – bo kropelki takie małe, tworzą rzeki doskonałe…..Zrobiło mi się nieswojo, ale pomyślałem, że nie można utrzymywać jednakowo wysokiego poziomu przez cały czas, człowiek ma lepsze i gorsze momenty. Dobrze to widać po naszym blogu. Potem zaś, a może było to w odwrotnej kolejności, nie pamiętam Michał Zawadka opowiedział, coś, co musiałem sobie dwa razy powtórzyć po cichu, żeby uwierzyć w to co słyszę. Chodzi o to, że każdy człowiek ma nieograniczone możliwości, musi sobie tylko to uświadomić i działać tak, by osiągnąć sukces. I tutaj padł przykład, oto tata pana Michała – od razu zastrzegę się, że mogłem coś źle usłyszeć, ale niech mnie ktoś poprawi, bo ta sprawa nie daje mi spokoju – napisał poemat o wolności, który został przetłumaczony ma wietnamski i odczytany w centrum Hanoi przed jakimś ważnym wydarzeniem związanym z wolnością. Nie jestem pewien czy padło tam słowo „ofensywa”, bo było raczej gwarno, ale pamięć podsuwa mi właśnie to słowo, w dodatku podsuwa mi je uporczywie. Uwaga, mogłem się pomylić, bo stałem w kolejce po kawę i głos dochodził z pewnej odległości. No, ale padło z całą pewnością słowo „poemat” i słowo „Hanoi”. Pointa zaś była taka, że jak ktoś chce to może osiągnąć bardzo wiele, nawet jeśli pochodzi z bardzo małego miasta. Wystarczy, żeby był zmotywowany i działał według planu. Tego wszystkiego zaś uczą książki pisane przez Michała Zawadkę.

Aha, jeszcze jedno, w zeszłym roku w Katowicach próbowałem zaprosić Michała Zawadkę na targi bytomskie i wiecie co się okazało? On przez 15 lat trenował karate i zna naszego kolegę Piotra Szeligowskiego, ale na targi do Bytomia przyjechać nie chciał. A namawiałem go bardzo mocno. No, ale może jeszcze kiedyś się skusi. Jesteśmy otwarci na różne trendy, a książki motywujące do działania są ciekawym segmentem rynku. Ja sam i wszyscy ludzie czynni na tym blogu jesteśmy żywym dowodem na to, że jak ktoś chce osiągnąć sukces i jest zmotywowany to z całą pewnością mu się to uda. Nie dysponujemy aż tak dobrymi technikami osiągania sukcesów jak Pan Michał, ale staramy się jak możemy. I też sięgamy po wzorce dalekowschodnie. Może nie do filozofii Zen, ale do rzeczy prostszych, do filmów Kurosawy, na przykład. Jeszcze raz więc powtórzę to, co już tu kiedyś zostało powiedziane – góra stoi. A Panu Michałowi życzymy jeszcze większych sukcesów. Mam nadzieję, że za dwa lata, to jego, nie Hannę Bakułę będziemy mijać w drodze na śniadanie i nie będzie wtedy żadnych kłopotów komunikacyjnych. Chodzi przecież o to, by każdy znalazł swoje miejsce i mógł robić to co kocha najbardziej.

 

Zapraszam na stronę www.coryllus.p;. Jutro dołączę więcej ogłoszeń, bo jestem trochę zmęczony po podróży i mam masę rzeczy do zrobienia.

 

coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura